Na imię mu Chrupek. Królik z Podlasia.
On
Obawiam się, że właśnie rozpoczęłam króliczy spam 🙂 Oto Chrupek, nasz nowy członek rodziny. Pojawił się nagle i nieoczekiwanie, choć zapewne był nam przeznaczony 😉 A zaczęło się od tego, że po przeprowadzce na wieś zaczęliśmy myśleć o przygarnięciu jakiegoś zwierzaka. Jednak dość długo nie mogliśmy się zdecydować jakiego. Nie jesteśmy typowo zwierzęcą rodziną, mamy niewielkie doświadczenie (rybki i papugi w dzieciństwie) i stosunek do zwierzyny raczej niewystarczająco ciepły. Nie chodzi o to, że nie lubimy, ale chyba właśnie przez ten brak doświadczenia nie do końca wyobrażaliśmy sobie nas z jakimkolwiek zwierzęciem, no może poza rybkami. Co innego dzieci, które gotowe byłyby zaprzyjaźnić się niemal z każdym zwierzęciem, nawet kosztem własnego zdrowia (Ludwik ma alergię na koty). I tak sobie myśleliśmy i myśleliśmy, bez żadnych konkretnych wniosków.
Aż tu nagle pojawiła się propozycja nie do odrzucenia, którą złożyła nam Basia, wieloletnia opiekunka naszych krasnali, a teraz przyjaciółka 🙂 Okazało się, że Basia chętnie oddałaby nam jednego z kilku maleńkich królików, które dwa miesiące wcześniej pojawiły się na świecie w jej gospodarstwie. Początkowo pomyślałam, że super, choć i tak zapewne się nie zdecydujemy, ale gdy zobaczyliśmy tego konkretnego króla, od razu poczuliśmy, że jest nasz. Chwila dyskusji i namysłu, szybkie zakupy w sklepie zoologicznym i już mały rudzielec siedział z nami w samochodzie i jechał do Rozalina. A ponieważ podróż była dość długa, zdążyliśmy ustalić jakie imię mu nadamy. I tu również dość zgodnie przystaliśmy na propozycję Helenki. Nadaliśmy mu imię Chrupek.
Nie muszę mówić, że sesja z nowym członkiem rodziny była po prostu konieczna. Czekałam na właściwy moment, choć okazało się, że takie momenty są na naszej działce prawie każdego dnia po południu. Ale gdy tylko poczułam, że mam wolną chwilę, szybko przebrałam dzieci w dość neutralne stroje i pasujące do wiejskiej, naturalnej scenerii. Wsadziłam ich wszystkich do tymczasowej zagródki dla Chrupka (lada dzień w jej miejsce wjedzie prawdziwy Chrupkowy dom!) i poprosiłam o swobodną zabawę i karmienie. Mojemu wiernemu asystentowi – mężowi wręczyłam natomiast złotą blendę z nakazem odbijania promieni słońca tak, aby wszystkie postacie były ciepło oświetlone. Ponieważ siedząc w zagródce cała trójka była w cieniu, obawiałam się, że nie będzie to dla mnie wystarczająco ciekawy efekt. I rzeczywiście, porównując zdjęcia już na komputerze, wyraźnie widziałam różnicę na korzyść zdjęć ze światłem odbitym od blendy. Do wszystkich zdjęć użyłam obiektywu 85 mm (nietypowo jak na moje zdjęcia rodzinne) i przysłony 4.0. Zależało mi na dość małej głębi ostrości. Efekty sesji cieszyły mnie już podczas robienia zdjęć, więc na etapie selekcji miałam niemały problem z wyborem. Wrzucam więc tutaj zaledwie niewielką część, bo więcej chyba nie wypada.
W.