Proste sposoby na niemowlęce portrety
On
Jak zapewne już wiesz, fotografowanie własnych dzieci jest moją wielką pasją. Co więcej, uważam, że powinno być pasją każdego rodzica 😉 No dobrze, może nie każdy musi się wczuwać tak jak ja, ale warto pomyśleć o stworzeniu dla potomstwa fotograficznej kroniki chociaż pierwszych lat życia. Te pierwsze chwile są najbardziej ulotne, a może raczej wspomnienia o tych chwilach. Dzieci zmieniają się tak szybko, że to czego nie uchwycisz w pierwszym miesiącu, za jakieś pół roku czy rok zostanie prawdopodobnie zapomniane. Zdarzenia się pamięta, ale twarz małego dziecka już nie tak łatwo. Kiedy na świecie pojawiają się kolejne dzieci obraz staje się jeszcze bardziej zamazany. Inaczej jest, kiedy masz pełną dokumentację na papierze, albo przynajmniej na komputerze. Po kilkakrotnym obejrzeniu zaczynasz już dokładnie pamiętać twarz dziecka z pierwszych chwil życia, z pierwszych miesięcy, a później lat. Dla mnie to ogromna radość patrzeć, jak maluchy się zmieniają, a ich twarze dorośleją. Uwielbiam też patrzeć na te pierwsze zdjęcia i szukać widocznych oznak temperamentu, który jakiś czas później ujawnił się w pełni. Czasami to widać gołym okiem tuż po urodzeniu.
Domyślam się, że dla kogoś kto zawodowo nie zajmuje się fotografią, zrobienie dobrej pamiątki może być trudnym zadaniem, bo wydaje się, że do tego potrzeba nie wiadomo jakiego sprzętu i warunków. Myślę jednak, że jakiekolwiek zdjęcie jest lepsze od żadnego, a zrobienie fajnej pamiątki może być mimo wszystko łatwiejsze niż Ci się wydaje. Z tych dwóch powodów warto spróbować. Zwłaszcza teraz, kiedy wyjście z domu nie jest tak oczywiste, a ryzyko jakie się z tym wiąże może wydawać się zbyt duże. Jednak nawet w normalnej sytuacji, kiedy za oknem nie czai się zaraza, zorganizowanie profesjonalnej sesji zdjęciowej u fotografa może nas przerosnąć, na przykład finansowo. Mnie natomiast przeraziłaby wizja doprowadzenia siebie i dziecka do porządku w pierwszych dniach jego życia i udania się do studia lub nawet zaproszenia fotografa do domu. Jestem przekonana, że fotografowie zajmujący się fotografią noworodkową robią to doskonale i potrafią dostosować się do potrzeb rodziny. Mimo tego, wspominając pierwsze dni po porodzie, zwłaszcza moim pierwszym, mogę zrozumieć, że ktoś po prostu nie jest na to gotowy. Ja nie byłam.
Dlatego wolałam zrobić zdjęcia sama, wybierając właściwy moment, zazwyczaj po jedzeniu, kiedy dziecko jest przez chwilę szczęśliwe. Siłą rzeczy na zdjęciach ja się nie pojawiłam, ale nadrobiliśmy to przy innej okazji. Najważniejsze było dla mnie to, że dość sprawie uwieczniłam piękno moich noworodków. Okazuje się, że w przypadku Ludwika właściwy moment nadszedł dopiero po dwóch tygodniach. Z Helenką szło już wszystko sprawniej, dzięki czemu pierwsze „pozowane” zdjęcia zrobiłam już po czterech dniach. Obie te mini sesje zrobiłam na dużym łóżku stojącym tuż przy oknie. Było jasno, ale słońce nie wpadało bezpośrednio do pokoju, dzięki czemu światło było jako tako rozproszone. Byłoby bardziej, gdyby na oknie wisiała cienka, biała zasłona. O blendzie chyba nawet nie miałam ochoty wtedy myśleć. W obu przypadkach przysłona była możliwie najmniejsza (f/2 i f/3.5), a ogniskowa taka, żebym dała radę objąć część ciała dziecka stojąc nad nim (50 i 60 mm). Pozostałe parametry dostosowałam do warunków oświetleniowych, nie miały szczególnego związku z wizją artystyczną 😉 Warto pamiętać, żeby czas naświetlania nie był zbyt długi, bo stojąc nad dzieckiem, np. na materacu, łatwo poruszyć aparatem, co więcej, dziecko może wykonywać gwałtowne ruchy. Jeśli chodzi o pomysł na te zdjęcia, to wykorzystałam, co miałam pod ręką, myśląc o tym, aby ubranka grały z tłem. Zależało mi na tym, żeby nie było to specjalne przebranie, a raczej naturalna „stylizacja”, która nie będzie się gryzła z tym, co uznałam za tło do zdjęcia (w jednym przypadku był to miękki kocyk, w drugim chusta).
Zdjęcia trochę starszego Ludwika zrobiłam w innej scenerii. Wykorzystałam moment dobrego nastroju podczas pikniku w Konstancinie. Malec leżał sobie w wózku. Było bardzo słonecznie, ale schowaliśmy się pod drzewami, dzięki czemu światło było pięknie rozproszone. I choć model leżał w cieniu, to jak się później okazało, w oczach odbijał mu się cały świat 🙂 Wielokrotnie wracałam do tego miejsca, gdy chciałam uzyskać takie piękne, błyszczące oczy.
W kwestii przygotowań to chyba byłoby na tyle. Tak jak pisałam wcześniej, da się to zrobić dość prosto. Na koniec wspomnę jeszcze o aparacie, bo możesz krzyknąć teraz, że przecież nie masz profesjonalnego. Otóż okazuje się, że telefonem również można zrobić dobre zdjęcie. Dla mnie to nie to samo, ale sama łamię swoje żelazne zasady coraz częściej, bo jak ktoś mądry kiedyś rzekł: „Najlepszy aparat to ten, który masz przy sobie”. No więc jeśli innego nie masz, olej to i rób tym, który masz w kieszeni. Dziecko będzie Ci za to wdzięczne.
W.